Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TeczowaMagia z miasteczka Strzelce Opolskie . Mam przejechane 34097.32 kilometrów w tym 94.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy TeczowaMagia.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

DeNl

Dystans całkowity:168.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:56.00 km
Więcej statystyk
  • DST 50.00km
  • Sprzęt MALEŃSTWO
  • Aktywność Jazda na rowerze

W odwiedziny...

Niedziela, 5 maja 2013 · dodano: 09.05.2013 | Komentarze 0

NIEMIECKO-HOLENDERSKIE
Kleve
Pojechali rankiem nad Ren..
Tutaj w niedziele wszystkie sklepy zamknięte...bezruch - tylko barki nieustannie.
Pierwszy raz w życu byłam na muszelkowej plaży :) tutaj większośc terenu wygrodzona drutem kolczastym – wszystko prywatne.. ale ludzie sobie z tym radzą :D
Obok muszelek pełno kolorowych wypłukanych kamieni – zbudowała zamek, ale zgapiła się i zamiast sfotografować w całej krasie to pomagała najeźdźcom go zniszczyć.
Leniwie w słoneczku, na kocyku minęło nam południe..




"..nie mieć zmartwień chłodne piwko w cieniu pić leżeć w trawie liczyć chmury .."

Niedziele rządzą się swoimi prawami :)
Wrócili do domu coś zjeść.
Szkoda tak bezczynnie zmarnować cały dzień..
Jarosław dał się wyciągnąć na zwiedzanie nabrzeża i starówki Emmerichu.
Najpierw targ staroci.. szału nie ma – u nas lepszy :D
Na deptaku bezwzględny zakaz jazdy na rowerze..trzeba pchać.
Bar.. a raczej wesoła melina - nie odważyła się skorzystać.

Centrum









Wejście na taras widokowy :)po urokliwym trapie - pod nogami kilka metrów w dół. Nie ma leku wysokości.

Brzegiem..


Mała rzecz a cieszy oko..


Na tyłach fabryki wypatrzyła mural- cudeńko :) ulotność - to najbardziej lubię w graffiti.




Wszyscy siadali mu tylko na kolanko.. Magia postanowiła go też ukochać coby nie był taki smutny.. ;)





Bardzo tłoczno.. uciekli.
Postanowili uderzyć na Kleve..przez Rheinbrücke (czynny od 1965 r.),
przy zjeździe z mostu odbili w prawo i wzdłuż Renu trasą widokową do celu. Mijamy rondo, tutaj każde rondo zagospodarowane.. jeśli nie rzeźbą/symbolem miasta to kwiatami.
W Kleve bardzo stromo, głównie na deptaku – nie pojeździ się – zakaz.
Mijamy urocze knajpki, świecą pustakami, deptak wyludniony... niedziela.
Idziemy zobaczyć Schwanenburg (Łabędzi Gród)- zamek XI w. punkt orientacyjny miasta Kleve.
Ciężkie podejście – rower ciągnie w dół.
Wchodzimy przez monumentalną bramę - wita nas Friedrich Wilhelm.
Kierujemy się na dziedziniec: tam ościeżnica z romańskimi zdobieniami i arkady.
W centralnym punkcie fontanna - łabędź - symbol książąt, autorstwa Alfreda Sabisch'a również ojciec kamiennego herbu nad wejściem.
Wykopaliska zabezpieczone dla zwiedzających przeszklona kopułą.
Spacerujemy..niedziela – nikt się nami nie interesuje.
Objeżdżamy wieżę już na rowerach, po naszej prawej skarpa obrośnięta krzakami, więc widok żaden na panoramę, ale w dół (na oko) 30 m.
W oknie zamczyska wypatrzyła karmnik :) jednak pamiętają o malutkich.
Ostanie zdjęcie i opuszczamy Gród - tak jakoś nieswojo się panoszyć w wyludnionym zamku :)
Wracamy na deptak, główna aleja z mnóstwem sklepów - na szczęście pozamykane.
Mijam taką oto klameczkę trochę dalej swego rodzaju podnośnik :) żartujemy, że zakupy spuszczają tym najbardziej rozrzutnym :)
Każdy szuka sposobu na zwrócenie na siebie uwagi.
Mijamy kolejne fontanny, zastanawiamy się czy scenki zamknięte w brązie wiążą się z jakąś opowieścią. Największej autorem jest niemiecki rzeźbiarz Karl-Henning Seemann.
Czas do domu - trzeba tu jeszcze kiedy wrócić – niewiele obejrzeli.
Kierujemy się do najdłuższego mostu wiszącego w Niemczech (803 m) zjeżdżamy nim do centrum , prosto do domu.
Miło spędzona niedziela, na zakończenie dnia, dobre piwko i spać.
Ceny alkoholi tutaj.. :) bardzo atrakcyjne.
Droga na Kleve - patrz jakie cycuszki! - to chyba silosy na paszę - nie wiem, ale obok miały domki "cycate holenderki" w ilości nie do policzeni ;)

Był stary wiatrak to i nowemu też się należy :)



Deptak - Kleve.









Zamek













Wracamy.


ZDJĘCIA


Kategoria rekreacja, DeNl


  • DST 72.00km
  • Sprzęt MALEŃSTWO
  • Aktywność Jazda na rowerze

W odwiedziny...

Sobota, 4 maja 2013 · dodano: 09.05.2013 | Komentarze 0

NIEMIECKO-HOLENDERSKIE
Westervoort
Około południa start z Emmerichu do Westervoort .
Kilka kilometrów przez centrum odbijają w stronę wałów, przedostając się przez „śluzy” dla rowerzystów (samochodom wstęp wzbroniony),przy bramkach niefortunna „zapadnio-krata” - udało się nie stracić zębów – refleks jest! jednak nie wszystko takie doskonałe.. na razie jeszcze po stronie niemieckiej kierujemy się na główną holenderską Spijksedijk.
Już od samego początku jadąc w u ciuchu wzdłuż wału, wiatr a raczej wietrzysko! daje się we znaki..kręcimy mocno, w nogach czuć a na liczniku rezultatu brak – waha się ledwo koło 20km/h.
Dojeżdżamy do Spijk.. już wałem podziwiając widoki walczymy z wiatrem.. cały czas mamy nadzieję, że w końcu dostaniemy w plecki – oj z takim to by się leciało...a tu wieje coraz mocniej.
Co ciekawe, wszyscy rowerzyści w przeciwnym kierunku niż my..
Zaczynamy żartować, że oni coś wiedzą i z tym wiatrem to do końca będziemy walczyć :D
Mijają nas grupki – pozdrawiają z jakimś takim nader ogromnym entuzjazmem :) - czyli będzie tylko gorzej :)
No i jest – takiej walki to ja jeszcze nie toczyłam z pizgaczem, ale zaczęło nam się to podobać..przy śniadaniu, na nieszczęście usłyszeliśmy pewien utwór, który przypiął się teraz do nas na dobre: one way or another im gonna win ya Wniosek: nie słuchać rano radia.
Czas odpocząć w małym porcie :)
Postawiła rower – zmiotło go.. postawiła w inną stronę.. ledwo odeszła ..podwiało – leży – już się nie fatygowała.
Ławeczki w idealnym miejscu, krótka posiadówa..
Coś na wzmocnienie :) wgląd do mapy i wybór dalszej drogi – próba złożenia mapy na wietrze to to co lubię najbardziej.
Pięknie tu.. i miło.. i jakoś nie wieje?
Sielanką powiało..
Ruszamy. Jeszcze tylko posmarować usta – zaczynają pierzchnąć.
Pogoda piękna, błękitne niebo miesza się z wodami Renu – wszystko kwitnie. Mnóstwo rododendronów...
Przyznam, że było mi zimno pierwsze dni – ludzie wyletnieni a ja pozapinana, opatulona – to przez ten wieczny podmuch.
Zahartowałam się po tej wycieczce.
Na całej trasie lampy solarne :) - pada stwierdzenie: „w Polsce by już dawno rozkradli” - nie sposób się nie zgodzić. :[
Wjeżdżamy do miasteczka.. Yh te drzewa, ciągle przykuwają moją uwagę – nie mogę się napatrzeć. Aby uzyskać taki efekt, budują odpowiednią konstrukcję w pionie lub w poziomi e– zdjęcia unaocznią. Efektownie wyglądają stare drzewa, powypijane grube pnie – jednak trochę mi ich żal – takie mutanty.
Wszystko tu zadbane.. pełno kwiatów.,oznaczenie tras w centralnych punktach.
Mijamy kościół - zaskakująca rozpiska : msza święta raz na dwa tygodnie o 11:30
:) to się nazywa nie wciskać nikomu wiary do gardła.
Jedziemy dalej..
Znowu wokół nas tylko zieleń..i Ren w oddali.
Nagle :o
Mamut ogromny koło ścieżki stoi jak żywy.
Rezygnujemy z odpoczynku pod mamutem – kręcimy dalej rozbawieni do łez – kto się w Holandii w polu spodziewał mamuta :) ostatni rzut oka na przyjaciela – jeszcze kiedyś cię odwiedzę - Cześć.
Znowu wita nas teren zabudowany, na ulicy wytyczone ścieżki dla rowerów – wydaje się, że mało miejsca na jezdni dla samochodów – nic podobnego – radzą sobie świetnie, a ruch dość spory.
Zawsze jest gdzie zaparkować, stojaków na rowery bez liku – no i te pięknie ścięte krawężniki – zdjęcie nie odda komfortu z jakim pokonuje się przejazd.
A jakby tak u nas coś takiego.. :(
Kraina kucyków – co dom stado koni, gdzie nie spojrzeć kucyki no i śliczne holenderki z dużym wymionem :D haha.
Jesteśmy u celu.
Chwila relaksu w Parku – pięknie zagospodarowane zejścia z domów do rzeki :)
Miło.
Odpoczywamy, czas na coś konkretnego – umordował nas ten wiatr (nie dodałam ,że ciągle nam towarzyszy)
Tak naprawdę przerwa z przymusu – nie kontrolowano mapy ,pogubili się.
Głodny człowiek nic nie wymyśli.
Czas na kanapki. Zawsze smakują wybornie jak człowiek w podróży :) najpyszniejsze kanapki na świecie akurat to te co ja mam...podważano , że niby inne pyszniejsze – herezje.
Czekoladka.
Znalazło się i rozwiązanie problemu zabłąkanego rowerzysty.
Ruszamy dalej..
Wyjeżdżamy z miasta - podjazd na mostek i naszym oczom ukazuje się obudowana ekranami, czy raczej betonowymi ścianami przecinająca pola hen..hen linia kolejowa – akurat mijają się rozpędzone pociągi
-huk...ale tylko bezpośrednio nad nimi.. wystarczy zjechać z mostku i cisza..jakby nie było żadnych torów - spokój,azyl..
Mijamy rezerwat i spotykamy stary holenderski wiatrak :)
Już tak nie wieje. :)
Wyjeżdżamy z Holandii.. w niemieckim Elten trafia nam się piękny podjazd (zdjęcie, nie oddaje jaki stromy) ,pełno tam rowerzystów.
Chwila przy fontannie - okropnie brzydka – lepiej by się tam kacze gówno wkomponowało.. próbowała wymyślić, co skłoniło kogoś do postawienia tam TEGO w TAKIEJ formie – już samo wpatrywanie się w to cudo bolało, więc jej zdjęcia nie zrobiła , ciągle kombinuje jakie były intencje..zresztą nie tylko ona.
Uciekamy stamtąd.
Zjeżdżamy z asfaltu w teren.. rewelacja – tego brakowało.
o! – chyba została z tyłu – i bądź tu paparazzi.
Znowu zaczyna się asfaltowa ściecha – szkoda .
Do domu zostaje nam około 5 km pokonujemy w mgnieniu oka – prędkość koło 30km/h z wiatrem w plecy – łatwizna.
no!! i obiad w domu czeka :D
Wieczorem degustacja niemieckich likierków :)
Ach ta gościnność.
Ave.
Bramki





Zawsze jakaś atrakcja na szlaku z ławeczkami i stojakami na rowery

Ta.. z wiatrem w plecki. Cwaniaki.


Port






Niby drobiazg...

Gdzie nie spojrzysz.. kolorowo.



Co za widok..i tak kilka kilometrów.. Na lewo błękit skąpany w zieleni po prawej kolorowe domki.










Wyznaczony przejazd dla rowerzystów - i poczekają kierowcy jak jedziesz.

Mamut



Kochane takie :)

..no i piekne "holenderki"





I te ławki dla strudzonych.. w najbardziej niespodziewanych miejscach..


Ach te krawężniki..


U celu.

Tak, tak... zaraz zawieje i się przewróci..

Da się?







Nie ma dobrego zdjęcia..ale stromo było :)


Kategoria rekreacja, DeNl


  • DST 46.00km
  • Sprzęt MALEŃSTWO
  • Aktywność Jazda na rowerze

W odwiedziny...

Czwartek, 2 maja 2013 · dodano: 09.05.2013 | Komentarze 0

NIEMIECKO-HOLENDERSKIE
Dzień pierwszy
Częstochowa-Opole-Emmerich
Obudziła się o 3:00
ogarnęła, zjadła śniadanie i przezornie po czwartej pojechała swoim Maleństwem na umówione miejsce odbioru pod stację.
Dojechała szybciej niż przewidywała, przejechała jeszcze po wyludnionych alejach – co by nie tęsknić ;)
Zaparkowała pod pocztą i czekała na busik – nie wiedziała, czy to dokładnie o ten parking chodziło, ale co tam :D
Koło piątej zadzwonił kierowca busika , że się spóźni 5 min. - :D obowiązkowy.
Przyjechał, zaparkował pod pocztą i dzwoni z pytaniem:
- gdzie pani jest?
- stoję przed panem
- gdzie? nie widzę
pomachałam z uśmiechem
- roweru chyba pani nie zabiera?
- zabieram.
Rozłączył się.
Okazało się, że przyjechał tylko po mnie, aby odstawić do Opola.
Roweru nawet nie złożył. Burczał pod nosem: nie zmieści się, nie zabiorą,każdy będzie miał wielki bagaż..
Ciaśniej, ciaśniej i się zmieści :) no chyba, że pan mnie nie zabiera?
Pojechaliśmy – w Opolu też nie było zbyt wiele osób jadących w stronę Holandii – rower się zmieścił bez problemu po zdjęciu przedniego koła.
Szybkie sprawdzenie listy - start.
Pod granicom niemiecką poprosili o rozliczenie – okazało się, że kwota wyższa niż wcześniej się umawiało telefonicznie – tak to już jest ze słownymi umowami, każdy pasażer zaskoczony.. każdemu zależy, żeby dojechać
– cóż.. do wyboru zrezygnować lub dopłacić i jechać dalej.
Wyjaśnienia co do powodu podwyżki dość niejasne – że niby za rower, że benzyna, że stawki, że długi weekend – cóż "polak polaka" zawsze w chu..
Nie ważne – jedzmy :) miała dobrą miejscówkę zaraz za kierującym..
Przyznam, że podziwiam kierowców – nie zasnąć patrząc monotonnie na te hipnotyzujące linie i czerwone światełka przed sobą to wyczyn – ja odleciałam - nie do opanowania spadające powieki.
Kierowca miał na to sposób – łuskał słonecznik – powoli wyjmował z jednego kąta rozgryzał i wyrzucał śmiotki po swojej drugiej stronie ruchem leniwca z precyzją snajpera coby nie zaśmiecić samochodu.
Na dobrą sprawę te 1100 km zleciały jak z bicza strzelił – podwieźli pod same drzwi :)
Po siedemnastej była u celu.
Czekali już na mnie :) na miejscu dopiero zrozumiała jak się stęskniła i wzruszyła z tego wszystkiego.
Jako, że się wyspała :) nakarmiono i od razu na rower pokazać jej okolice i wypróbować niemiecko-holenderskie ścieżki :)
Oznakowane rewelacyjnie, w momencie kiedy zastanawiasz się czy dobrze jedziesz wyrasta ci oznaczenie :) nawet na polnej drodze znajdziesz mapę, ławkę,kosz na śmieci i słupki którym szlakiem jedziesz.
Ławki spotyka się przy drodze w najbardziej niespodziewanych miejscach np. koło ronda gdybyś nie mógł się zdecydować w którą dalej stronę :D
Komfort jest :) tylko ten wiatr....
Za jazdę po ścieżce rowerowej pod prąc mandat ! - uprzedzili.
Czerwony kolor – pierwszeństwo rowerzysty bezwzględne - samochody się muszą dopasować, jeżeli nie ma na ścieżce rowerzysty mają do dyspozycji szeroki pas – wydaje się wąsko a jazda bezproblemowa - nikt nie trąbi, nikt nie wyzywa.
Wieczorem objechali „wystawki” czyli „mnie już nie potrzebne tobie się przyda”
rzeczy przeróżne :) na dobrą sprawę każdy biedny student za darmo urządziłby sobie mieszkanko na dobrym poziomie – telewizor, pralka , radio jeśli jest zepsute obcinają kabel.
Nie tylko obcokrajowcy korzystają :)
Do domu wrócili dopiero około 23:00 ciepła noc :)
Mówili, że przywiozłam sobie pogodę - tak ciepło dawno nie było.
Ach, to wszystko magia ;)

A tymczasem bladym świtem..
Magia do Emmerichu się wybrała..

Granicę Holenderską minęła..

..po ścieżkach pohasała..



z ilością zdjęć nie przesadzała.


Kategoria rekreacja, DeNl